PAMIĘĆ ABSOLUTNA – Niezwykle motywująca opowieść Arnolda Schwarzeneggera
14 sierpnia, 2016Tytuł tej książki nie jest przypadkowy i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z filmem Paula Verhoevena z 1990 roku, w którym główną rolę zagrał właśnie Schwarzenegger („Total recall” – „Pamięć absolutna”). Dlaczego więc akurat w ten sposób została zatytułowana ta książka? Ponieważ jest to istotnie absolutne przypomnienie życia największego bodybuildera w historii.
Arnold przedstawia swoje życie ze szczegółami. Opowieść zaczyna się jeszcze w czasach gdy Schwarzenegger był dzieckiem i mieszkał w Thal, niewielkiej austriackiej wsi. Dlaczego przeczytałem tę książkę? Ponieważ jej autor od dziecka jest moim idolem. Kiedyś, jako dzieciak, podziwiałem jego męstwo na ekranie i jak każdy chłopiec stawiałem sobie za wzór bohaterów kina akcji.
Dziś, jako dojrzały facet, za niesamowitą, nadludzką wręcz determinację, silną wolę i umiejętność osiągania czego tylko chciał. To ostatnie szczególnie mi imponuje, a także motywuje. Nawet w tym momencie pisząc te słowa, gdy myślę o tym facecie, o tym czego dokonał, co osiągnął i jaką determinacją się wykazał, mam ochotę przerwać pisanie, schować laptopa do szafy i rozpocząć trening.
„Pamięć absolutna” to nie książka o kulturystyce. Mimo to uważam, że jeśli trenujesz i dążysz do czegoś, masz jakiś cel, to powinieneś ją przeczytać. Nie ma bowiem lepszego motywatora niż czytanie o sukcesach innych. Wówczas wiesz, że skoro ktoś mógł, to Ty też możesz.
Narodziny kulturysty wszech czasów
Biografia Schwarzeneggera napisana przez niego samego wydaje się być bardzo szczegółowym i szczerym wyznaniem autora. O tym, że książka nie była pisana na kolanie i dla nabicia kasy niech świadczy fakt, że liczy sobie 672 strony. Arnold naprawdę się do niej przyłożył. Być może w pewnym wieku poczuł potrzebę opowiedzenia wszystkim swojego niezwykłego życia i już. Zważywszy na objętość książki, przeczytają ją jedynie prawdziwi jego fani, albo miłośnicy czytania. Ja należę do jednych i drugich (choć bardziej do tych pierwszych) więc nie było mowy bym nie sięgnął po tę książkę. A pochłonęła mnie tak bardzo, że oprócz wersji drukowanej zakupiłem też e-book, bym mógł czytać niewielkimi fragmentami w przerwach w pracy na telefonie.
Od pierwszych stron dowiadujemy się jak „łatwy” start w życiu miał Arnold. A miał, krótko mówiąc, prze…bane. Zabita dechami dziura w okupowanej przez wojska alianckie Austrii.
„Po latach, gdy matka chciała mi przypomnieć, ile razem z ojcem zrobili, żebym wyszedł na ludzi, opowiadała, jak szukała jedzenia na wsi, chodziła od jednego gospodarstwa do drugiego, żeby zdobyć trochę masła, cukru czy mąki” – pisze Schwarzenegger.
No cóż, łatwo nie było. Dodając do tego ojca policjanta, choć kochającego, to jednak rządzącego w domu twardą ręką, dzieciństwo Arnolda było dla niego ciężką życiową zaprawą. Wyjazd do Ameryki zrodził się w jego głowie, gdy miał zaledwie 10 lat, a to za sprawą filmów, które razem z bratem Meinhardem, oglądali w kinie. Pewnego razu nauczyciel historii zadał Arnoldowi pracę domową. Miał napisać wypracowanie na temat artykułu w gazecie. Zrządzenie losu sprawiło, że przydzielono mu dział sportowy. W gazecie widniało zdjęcie Kurta Marnula, mistrza Austrii, rekordzisty w wyciskaniu na ławce (190 kg). No i zaczęło się. Iskra fascynacji wyczynami siłowymi rozpaliła w Arnoldzie ogień, który nigdy już nie zagasł.
A jakie było pierwsze ćwiczenie, które wypróbował na sobie Schwarzenegger? Podciąganie na drążku, a raczej na gałęzi. Gdy starszy kolega podciągał się na gałęzi drzewa z niezwykłą łatwością, Arnold także chciał spróbować. Dwa powtórzenia to było wszystko na co było go wówczas stać.
„Jeśli będziesz ćwiczył przez całe lato, gwarantuję ci, że zdołasz podciągnąć się 10 razy, a to nie byle co. I założę się, że po obu stronach najszerszych grzbietu przybędzie ci po centymetrze” – powiedział starszy kolega. Schwarzenegger był pod wrażeniem, że tyle może zdziałać jednym ćwiczeniem. Od tej pory trening siłowy już na zawsze stał się częścią jego życia. Narodził się kulturysta wszech czasów.
Trenował, mimo iż jako dziecko sam musiał zarabiać na swoje kieszonkowe. Trenował, mimo iż musiał pomagać rodzicom w codziennych pracach. Trenował nawet jako żołnierz, w wojsku, wożąc ze sobą sprzęt w czołgu i rozkładając go na poligonie. Trenował po całodziennej musztrze, gdy inni już padnięci ze zmęczenia szli spać. A żeby dotrzeć na swoje pierwsze zawody kulturystyczne uciekł z jednostki. Trenował, mimo iż nie miał dostępu do jedzenia i suplementów, które większość z nas ma na wyciągnięcie ręki. Czy wobec tego ja mam prawo mówić, że nie mam czasu na trening, bo praca, obowiązki, szkoła, żona, dzieci, sranie w banie? To nie kwestia czasu czy możliwości, to kwestia determinacji. Jeśli kiedykolwiek ominę jakiś trening, nigdy nie powiem, że nie miałem czasu. Stanę przed lustrem i przyznam szczerze, że nie byłem po prostu wystarczająco zdeterminowany.
Arni w swej książce opowiada o całej swojej karierze kulturysty. A jest to naprawdę ciekawa historia. Tym bardziej, ze kulturystyka wówczas była dość undergroundowym sportem. Schwarzenegger miał więc przed sobą nie lada wyzwanie. Wiedział, że mistrzostwo w tej dyscyplinie nie przyniesie mu popularności skoro mało kto się nią interesuje. Musiał więc nie tylko osiągnąć najwyższy poziom wtajemniczenia w kulturystyce, ale też wypromować ją samą jako sport i zainteresować nią ludzi. Arnold Schwarzenegger jest dla kulturystyki czymś więcej niż tylko zawodnikiem. Można rzec, że jest jej współtwórcą.
Aktor mimo wszystko
„Niedosyt” – taki tytuł nosił pierwszy film Schwarzeneggera. Okazał się takim niewypałem, że jako jego debiut uznano drugi film: „Hercules w Nowym Jorku”, który też zresztą d…py nie urwał. Z książki dowiesz się wiele ciekawym rzeczy o filmach Schwarzeneggera. Np. tego, że pierwotnie za Predatora przebrany był Jean-Claude Van Damme, ale zrezygnował bo wkurzało go, że kostium był niewygodny itd. Poza tym był za niski na strasznego kosmitę. Albo tego, że Terminatora miał zagrać zupełnie ktoś inny. Arnold miał natomiast wcielić się w Kyle’a Rise’a, obrońcę Sarah Connor. O postaci Terminatora rozmawiał jednak z Jamesem Cameronem z taką pasją, że ten postanowił ostatecznie osadzić w tej roli właśnie Schwarzeneggera. Było to strzałem w dziesiątkę, jak się okazało, choć Arnie bał się, iż rola negatywnej postaci zepsuje mu reputację.
To, że Schwarzeneggerowi w ogóle udało się zostać aktorem to niemal cud. Austriacki akcent i trudne nazwisko nie pomagały. Do tego postura kulturysty, która w czasach, gdy na ekranach świeciły takie gwiazdy jak Clint Eastwood czy Dustin Hoffman, również kariery nie wróżyła. Arnold był delikatnie mówiąc groteskowy. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. A już na pewno nie dla Arnolda Schwarzeneggera, który mimo samych przeszkód, znalazł sobie miejsce w Hollywood.
Cała filmowa kariera Arniego to jedna wielka przygoda, a czytanie niuansów na temat poszczególnych filmów, kiedy się je widziało i wciąż miło wspomina, wprowadza w nostalgiczny nastrój.
Było mu mało więc postanowił zostać gubernatorem Kalifornii
Arnold w swej książce tak bardzo przelał swoje życie na papier, że dowiesz się z niej wiele nie tylko o jego karierze jako gubernatora Stanu Kalifornia, lecz o kondycji samej Kalifornii z tamtego okresu. Ta część książki z jednej strony była najmniej ciekawa dla mnie, a z drugiej nie mogłem uwierzyć, że między siłownią, aktorzeniem i rodziną znajdywał czas na politykę. To właśnie ten okres życia aktora wydaje się być najbardziej napięty. Czytasz i myślisz: „Kurczę, czy to możliwe? A ja myślałem, że to mój grafik jest napięty jak baranie jaja”.
Na dodatek Schwarzenegger wspomina, że momentami chciałby być naprawdę Terminatorem. Nie musiałby spać, a w tym czasie mógłby się uczyć, trenować itp. Dodatkowe sześć godzin czasu. W tym momencie jest mi wstyd za wszystkie chwile, kiedy czegoś nie zrobiłem, bo mi się zwyczajnie nie chciało. Bo właśnie wróciłem z pracy, albo dlatego, że miałem ciężki tydzień. Wywalam kopyta do góry z myślą jaki to ja jestem zmęczony, a ten skurczybyk swoje dodatkowe sześć godzin bez snu poświęciłby na pracę lub naukę. W takich momentach rozumiem dlaczego to on był wielki w wieku 20 lat, a nie ja. Pytasz dlaczego sześć godzin? Pan Arnold uważa, że tyle Ci wystarczy na sen.
Opowieść, nie biografia
Książka Arnolda Schwarzeneggera „Pamięć Absolutna” jest zdecydowanie warta przeczytania. Jest to nie tylko biografia samego aktora, ale też motywująca opowieść o życiu człowieka, który sukces osiągnął ciężką pracą. Nawet gdy był już na szczycie, nie przestał pracować i wciąż osiągał nowe cele. Szacunek Arnoldowi należy się za szczerość. Opowiada również o ciemnych stronach swojego życia. Nie boi się wspomnieć o sterydach w kulturystyce, ani o dziecku z nieprawego łoża.
Muszę Cię jednak przestrzec przed jedną rzeczą. Przeczytanie tej książki może być niebezpieczne. Determinacja Schwarzeneggera i jego umiejętność sięgania po więcej może napędzić Cię do działania, dać Ci mocnego kopa w d…pę, albo wpędzić Cię w kompleksy jakich nie miałeś. Wszystko zależy od Twojego charakteru. Uważaj więc.
Ja książkę polecam całym sercem. Jest to jedna z najbardziej wartościowych książek jakie przeczytałem. Miłego czytania.
Siemka mam pytanie czy jak zacznę robić treningi obwodowe to czy bardzo rozwinę nogi ? Aktualnie mam przy wzroście 184, 55 cm w udach i jest to dla mnie trochę za dużo(zamierzam dorabiać pracując jako model ale niestety mam za grube nogi do spodni) Chciałbym zrzucić uda ale trochę bardziej rozwinąć górne patrie. Jest to wgl możliwe i jeśli tak to jak zacząć ćwiczyć ?
O kurczę, ja przy wzroście 1,80 mam 60 cm i jest to dla mnie za mało. Teraz już wiem dlaczego mam problem z kupieniem spodni, skoro spodnie są robione na wzór tak chudych nóg. Cóż mam Ci powiedzieć? Nie wiem co powinieneś zrobić żeby spalić mięśnie 🙁 Jedyne co mogę Ci polecić to unikanie wielostawowych ćwiczeń na nogi, a skupić się na cardio w ramach treningu tlenowego (pajacyki, bieganie, bieg bokserski itp). Długodystansowcy mają zazwyczaj szczuplutkie nogi.
Wszyscy wielcy charakteryzują się wielką determinacją. Arnold to tylko jeden z wielu przykładów, nie ujmuję mu wielkości bo też jestem jego fanem. A kulturystyka to nie jest sport, to sposób na życie. To jak Schwarzenegger wpłynął swoim przykładem na życie wielu młodych ludzi jest nie do przecenienia. Iluż to małolatów po obejrzeniu filmów z jego udziałem robiło sobie prymitywne ciężarki z betonu czy złomu i ćwiczyło po komórkach (w tym i ja :-)) albo zapisywało się na siłownię jeśli mieli do niej dostęp (w tamtych czasach nie było fitness klubów na każdym osiedlu, tylko siłownie TKKF-u których nie było zbyt… Czytaj więcej »
Dobrze to ująłeś. Ja też lubię kulturystykę choć moim zdaniem sama sobie strzeliła w kolano. Osobiście nie uprawiam bo Bozia nie dała predyspozycji, a sterydy mi nie smakują.
@ Rafal Mu. Dla mnie osobiscie ta genetyka predyspozycje itd. do danego sportu to tylko wymowki i nic wiecej. Duzo ludzi zaczynalo jako kompletne suchary. Cwiczyli ciezko to po tem nagle robili sie koxami. Prawda jest taka ze trzeba zapie… jak chce sie cos osiagnac. Dobrym przykladem moze byc Max Sick. Za dzieciaka chorowity slaby, nie mial nawet sily biegac. Rodzice rozpieszczali go do granic mozliwosci. Znalazl sobie kamien do cwiczen ale rodzice mu go zabrali. Zaczal cwiczyc bez sprzetu. W krotce stal sie jednym z silniejszym ludzi na swiecie. Oczywiscie moglby tez zrzucic wszystko na genetyke i nic ze… Czytaj więcej »
Owszem, brakiem predyspozycji zasłaniają się ci, którzy nic nie robią. Ja trenuje tak czy owak więc raczej trudno mówić o wymówkach w moim przypadku. A że do kulturystyki się nie nadaję to po prostu wiem. Po dwóch latach treningów nie miałem takich efektów jak niektórzy moi koledzy po kilku miesiącach. Inni moi koledzy o słabej genetyce w tym mój brat, który też ćwiczył także nie przybierali na masie tak jak by chcieli. Za to mieliśmy kolegę, który wcale się nie ruszał, a miał wymarzoną bazę, 185 cm wzrostu i 104 cm w klacie, podczas gdy my po 90 cm. Z… Czytaj więcej »
Trochę się zbulwersowałem. Czemu tak się utarło że kulturystyka = sterydy? No żesz k..wa (sorry ale musiałem), nie powielajmy tu głupich schematów !! I nie czepiajmy się tej genetyki, predyspozycji itp. Wiadomo, że na sam szczyt dostają się ci którzy mają najlepsze warunki dane od natury, ale są jeszcze rzesze ludzi trenujących “rekreacyjnie” (to złe słowo, bo niekiedy tyrają do upadłego i poświęcają wiele temu co robią) co nie mają ciśnienia na rywalizację, robią to dla siebie. Czy jeśli ktoś złapał 10 kg masy w rok bo jego organizm tak świetnie reaguje na ćwiczenia a ja tylko 5 to znaczy… Czytaj więcej »
Rich Piana ma racje ale jezeli chodzi o zawodowa kariere kulturysty. w amatorskim sporcie jest to troche inaczej. Ja tez znam goscia co trenuje mniej wiecej tyle co ja a 100 na klate podrzuca se dla rozgrzewki. Ogolnie chlop ma predyspozycje do sportow silowych. Taki ma wieksze szanse niz ja. Jednak nie jestem zawodowcem i nie interesuje mnie to zbytnio ile ktos bierze. Wycisne kiedys 200 kg nawet jak zajmie mi to 20 lat ale to zrobie. On pewnie jakby tyle cwiczyl to by podnosil z 300 kg xD no ale coz. kazdy jest inny. Inaczej jak juz chcialbym zostac… Czytaj więcej »
Oczywiście każdy może ćwiczyć co chce. Ja jednak wole zająć sie tym w czym moge byc dobry. To moje osobiste zdanie. Jak ktos woli uprawiac sport do ktorego sie nie nadaje i poswiecic na efekty 15 lat to jego sprawa. Ja wole skupic sie na tym w czym sie sprawdzam i po trzech latach byc dumny z efektow. Napisalem ze porzucilem trening kulturystyczny bo nie mam predyspizycji ale nie uwazam ze kazdy musi. Zająłem sie kalisteniką i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu 🙂 “Praca nad sobą to nie sypanie kopców a wyrównywanie dołków” – kur…a, dobre… Czytaj więcej »
Ja tez nie nadaje sie do kulturystyki/sportow silowych ale bez silowni i kalisteniki bylbym teraz w fizycznej i psychicznej rozsypce.
Nic dodać nic ująć 🙂 sport to nie tylko rywalizacja i efekty dające się zmierzyć. Nie musisz być lepszy od kogokolwiek (choć fajnie jest mieć świadomość że kogoś wyprzedzasz), wystarczy że będziesz lepszy od samego siebie sprzed jakiegoś czasu. Wygrywać w wyścigu z innymi to prosta sprawa w porównaniu z walką ze sobą samym. Owszem, Arnold dał mi potężnego kopa motywacyjnego swoją osobą gdy byłem małolatem, ale widywałem ludzi którzy wywarli na mnie większe wrażenie. Dochodząc do siebie po wypadku widywałem w sanatoriach ludzi po różnych nieszczęściach którzy walczyli o odzyskanie zdrowia z taką determinacją że mi aż było głupio… Czytaj więcej »
…. i to jest bardzo dobra książka 🙂 zapisywanie celów na kartkach faktycznie czyni cuda 😉